Kilkanaście lat temu był najskuteczniejszym strzelcem i jednym z najlepszych zawodników czwartoligowego wówczas KS-u Piaseczno. Potrafił regularnie zdobywać po kilkanaście bramek w sezonie, a jego nazwisko wymieniano w kontekście takich klubów, jak Legia Warszawa, Lech Poznań czy Wisła Kraków. Drużynę opuszczał jednak po chyba najgorszym dla siebie okresie, a słuch po nim nieco zaginął. Zapraszamy na krótką rozmowę z Rafałem Kołakowskim.
Pamiętasz, w jakich okolicznościach trafiłeś do Piaseczna?
RAFAŁ KOŁAKOWSKI, BYŁY PIŁKARZ KLUBU SPORTOWEGO PIASECZNO: Do KS-u ściągnął mnie, jak zresztą wielu innych utalentowanych chłopaków, trener Zygmunt Ocimek. Po roku gry w juniorach pod wodzą superfaceta Jacka Kasztankiewicza rozpocząłem przygodę w drużynie seniorskiej. I trwało to parę ładnych lat, w trakcie których grałem u wielu trenerów, by wymienić choćby Grzegorza Bakalarczyka, Arkadiusza Modrzejewskiego, Krzysztofa Dudka, Bartosza Kobzę, Roberta Podolińskiego czy Piotra Czachowskiego.
Miałeś u nas przynajmniej dwa świetne sezony, podczas których co kopnąłeś piłkę, ta wpadała do siatki. Czy to prawda, że dostałeś wówczas propozycje z Lecha Poznań i Widzewa Łódź?
Propozycje były – i to nie tylko z tych klubów. Zainteresowane mną były także Legia Warszawa, Wisła Kraków, Polonia Warszawa, a w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki spędziłem nawet cały okres przygotowawczy w letnim okienku transferowym.
Co się stało, że ostatecznie nie doszło do żadnego transferu? KS żądał za ciebie zbyt wygórowanej kwoty?
Różnie to wyglądało. Czasami cena była zbyt wysoka, czasami to ja rezygnowałem z przenosin... Gdy byłem na fali, zaczęły się rozmowy i zapytania od różnych osób, co myślę o zmianie klubu. Powiedziałem na przykład, że w Polonii Warszawa nigdy nie zagram (Piaseczno i Hutniczek!). No, nie było nawet mowy, choć między klubami toczyły się już dość zaawansowane rozmowy o pieniądzach. Jeżeli chodzi o zainteresowanie ze strony Legii, to chęć współpracy wyraził – i to po jakimś turnieju halowym w Płońsku – trener Dariusz Kubicki. Tyle że nie było nawet konkretów, bo wkrótce został zwolniony. Do swoich drużyn próbował mnie także ściągać trener Leszek Ojrzyński. Najbardziej zaawansowane były jednak rozmowy z Wisłą Kraków. Ja i Tomek Dudek mieliśmy już nawet przygotowane mieszkanie po Brożkach, bo oni byli wówczas wypożyczani a to do ŁKS-u, a to do GKS-u Katowice (Paweł) czy Górnika Zabrze (Piotr). Równie poważne rozmowy toczyły się też z silnym wówczas Świtem Nowy Dwór Mazowiecki. Jak pisałem, przygotowywałem się z nimi przez pięć tygodni, dostałem – jako chyba jedyny piłkarz – w pełni profesjonalny kontrakt, więc coś naprawdę było na rzeczy. Ale koniec końców wyszło więcej szumu, niż konkretów, bo ostatecznie kluby się nie dogadały. W międzyczasie jeździłem do Płocka, grałem w jakichś testowych meczach Gryfu Wejherowo z Jagiellonią Białystok, ale tu też do konkretów nie doszło. No i jestem teraz tu, gdzie jestem...
Czy to, że w ostatnim sezonie w klubie byłeś cieniem dawnego siebie, wynikało właśnie z tego, że nie udało ci się odejść do wyższej ligi?
Ostatni sezon w Piasecznie był dla mnie bardzo trudny pod wieloma względami. My, zawodnicy, tak naprawdę nie wiedzieliśmy, na czym stoimy. Brak pieniędzy, brak zarządzającego z perspektywami... Każdy z nas, zamiast skupić się przede wszystkim na treningu i na grze, rozglądał się za jakąś pracą albo już pracował, przez co nie miał czasu albo siły na mecze... Nie chodziło tu o mój transfer, bo, jak mówiłem, z kilku sam zrezygnowałem. Choć teraz wiem, że to był mój błąd.
Tuż po tamtym sezonie wyjechałeś do Irlandii. Czym się tam zajmujesz i czy nie korciło cię, żeby spróbować pograć w piłkę w nowym kraju?
To prawda, w Irlandii ułożyłem sobie życie. Mam dwójkę wspaniałych dzieci (siedmioletni Fabio i sześcioletnia Isabella), pracuję w jednej z większych restauracji w kraju, zatrudniającej około 100 osób. Jestem w niej menadżerem, a kierowanie tak dużą grupą ludzi przypomina mi czasy, gdy byłem kapitanem KS-u Piaseczno. Podobny stopień odpowiedzialności. Ale nie, do piłki mnie nie ciągnęło.
Jak wspominasz swoją karierę w biało-niebieskich barwach i czy utrzymujesz dziś kontakt z kimś z drużyny? A może śledzisz wyniki MKS-u?
Pobyt w Piasecznie był dla mnie lekcją na całe życie, bo to tutaj z „młokosa” stałem się odpowiedzialnym, dorosłym facetem. Poznałem tu masę fajnych ludzi. Zarówno kolegów z boiska, jak i spoza placu. Wszystkich oczywiście serdecznie pozdrawiam! A co do kontaktu, to jest on dość sporadyczny. Czasem pogadam z kimś na facebooku, czasem skomentujemy sobie jakąś fotkę itp. A wyniki Piaseczna oczywiście w miarę możliwości staram się śledzić. Zarówno jeżeli chodzi o pierwszą drużynę, jak i zespół „Kobzika”. Ale śledzę też, co się dzieje w GOSiRkach Dudków czy Laurze Chylice z „Bobem” Podolińskim na czele.
Który zawodnik, występujący w Piasecznie za twoich czasów, miał papiery na grę na wyższym poziomie?
Kiedy patrzę na poziom dzisiejszej piłki, to wydaje mi się, że każdy z nas mógłby zrobić karierę... Nam w tamtych czasach zabrakło przede wszystkim jednego: pomocy od osób trzecich. Tak mi się dziś wydaje...
Czy ktoś z KS-u podpadł ci tak, że dzisiaj nie podałbyś mu ręki?
Po tylu latach i z szacunku do ludzi powiem, że każdy z nas starał się robić dla KS-u, co tylko mógł, także teraz mogę powiedzieć, że każdy był moim przyjacielem.
Kiedy grałeś w Piasecznie, trafiłeś akurat na bardzo dobry dla nas okres pod względem kibicowskim. Jak wspominasz fanów KS-u z tamtych lat?
O naszych kibicach mogę powiedzieć jedno: top class! Byli zawsze z nami – zarówno ci najbardziej fanatyczni, jak i ci wiekowi, ale wierni, jak choćby pan Stefan. Dla mnie to legenda, bo pojawiał się nie tylko na każdym meczu, ale nawet na każdym treningu.
Chciałbyś coś przekazać ludziom, którzy obecnie są związani z MKS-em?
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę sukcesów, szczęścia i emocji do ostatniego gwizdka!
fot. Krzysztof Posudziejewski