top of page
  • Zdjęcie autoraajacied

KOSZELA: ŚMIESZNIE BYŁOBY WYPIĆ KIELICHA Z PREMIEREM

Zaktualizowano: 26 paź 2020


W szkolnej ławce siedział z Tymoteuszem Puchaczem, zdarzyło mu się zagrać w piłkę z Patrykiem Dudkiem i Piotrem Protasiewiczem, pojechał autostopem na mundial w Rosji i liczy na to, że... uda mu się na weselu brata walnąć lufę z premierem Mateuszem Morawieckim. Zapraszamy na wywiad z Michałem Koszelą, zawodnikiem MKS-u Piaseczno.

 

Jaki masz rekord okrążenia na W69?


Michał Koszela, piłkarz MKS-u Piaseczno: To zależy, czy sprintem, czy motocyklem.


Widzę, że wiesz, o co chodzi. Pytam, bo zastanawiam się, czy jeżeli ktoś w Zielonej Górze bierze się za futbol, to znaczy, że był za słaby na żużel.


Na to wygląda. Za słaby albo za biedny, bo te motocykle też trochę kosztują... A tak całkiem poważnie, to rzeczywiście, w Zielonej Górze piłka nożna jest daleko od „normy”, do której przywykliśmy w reszcie kraju, nie mówiąc już o zagranicy. Na pierwszym miejscu zdecydowanie jest tu żużel. Ale kto wie, może się to zmieni?


Jakie to uczucie żyć w mieście, w którym piłka nie jest sportem numer jeden?


W zasadzie jakoś tego specjalnie nie odczuwałem... Gdy szedłem do Zielonej Góry, jeszcze jako dzieciak, bo to było jakoś w szóstej klasie, wszystko wyglądało tam bardzo profesjonalnie. Mieliśmy codziennie treningi, mieliśmy szkołę, która była łączona z zajęciami w klubie, więc to, że nie było wówczas seniorów, specjalnie nam nie przeszkadzało. My mogliśmy się spełniać, graliśmy co weekend mecze... W lidze wojewódzkiej akurat wszystkich laliśmy, bo mieliśmy zespół złożony z tych lepszych zawodników, ale później była i rywalizacja, mecze w lidze makroregionalnej itp. Gdy byliśmy dziećmi, zupełnie nie odczuwaliśmy tego, że w mieście futbol jest w jakiś sposób „gorszy”. Dopiero później, gdy po skończeniu wieku juniora szuka się czegoś wyżej, można się zderzyć z rzeczywistością, bo nie ma tu zbyt wielkiego wyboru...


Z Zieloną Górą doszedłeś do Centralnej Ligi Juniorów. Jak wspominasz tamte mecze?


To są naprawdę świetne wspomnienia. Fajnie było zagrać z drużynami z ekstraklasy, bo jednak większość zespołów stanowili tam juniorzy ekip ekstraklasowych. To była dobra rywalizacja, bo mogliśmy się sprawdzić choćby z chłopakami z Zagłębia Lubin, które miało pakę złożoną z zawodników z całego regionu i wydawało się, że byli znacznie lepsi. No i faktycznie, często było tak, że musieliśmy gryźć trawę, żeby urwać jakiekolwiek punkty. Było ciężko, ale wspomnienia są naprawdę super, a i można było wyciągnąć z tego sporo nauki na przyszłość.


Mało kto wie, ale jesteś kolegą – nie tylko klubowym, ale też kolegą z ławki – Tymoteusza Puchacza, grającego obecnie w Lechu Poznań.


Oczywiście z ławki szkolnej, bo jak „Tymo” u nas grał, to raczej nie siedział na ławce rezerwowych. Tak, to prawda. Siedzieliśmy razem na wielu przedmiotach, a i troszkę razem pokopaliśmy. Poznaliśmy się jeszcze na zgrupowaniu kadry województwa lubuskiego, potem Tymek przyszedł do nas do Zielonej Góry do klasy, był tam co prawda tylko rok, ale złapaliśmy w tym czasie dobry kontakt.


Od razu było po nim widać, że to zawodnik na miarę ekstraklasy?


Na pewno się wyróżniał. W ogóle to Tymek na początku zawsze grał z przodu i bardzo się zdziwiliśmy, gdy zobaczyliśmy, że w Lechu Poznań stawiają go na lewej stronie, zwłaszcza na lewej obronie, bo w defensywie u nas nigdy nie biegał... Ale fajnie go w Lechu przekształcili i wiele go nauczyli, zwłaszcza jeśli chodzi o pracę z tyłu. U nas na pewno się wyróżniał, tyle że – jak mówiłem – grał z przodu i trochę tych goli nastrzelał. Już w tym wieku było widać, że ma predyspozycje do tego, żeby w przyszłości zaistnieć w piłce. Tak też się stało i życzę mu jak najlepiej.


Czy ktoś jeszcze z drużyny, w której grałeś, wybił się na poziom ekstraklasy? Albo chociaż ligi centralnej?


Z kadry wojewódzkiej – Mateusz Bondarenko, który gra obecnie w Stomilu Olsztyn. Ale jak pomyślę tylko o Zielonej Górze, to poza Tymkiem reszta gra chyba najwyżej w III lidze. Kilku chłopaków zostało u nas w mieście i występują w Zielonej Górze w drużynie seniorów, paru gra gdzieś w IV lidze. Ale to chyba wszystko...


Jak wyglądają tam relacje środowiska żużlowego ze środowiskiem piłkarskim? Czuć, że jesteście w jakiś sposób gorzej traktowani, czy widać to jedynie po zainteresowaniu kibiców i tytułach zdobytych przez drużyny?


Jak mówiłem: jeżeli chodzi o szczebel juniorski, to uważam, że w Zielonej Górze są warunki, by wyrosnąć na piłkarza. Baza treningowa jest taka, że nie wiem, czy kiedykolwiek będzie mi jeszcze dane zagrać w klubie, który ma lepszą. Mieliśmy dwa treningowe boiska trawiaste, co prawda gorsze niż główny plac w Piasecznie, ale na pewno nie były złe, do tego dwa boiska meczowe, co daje już cztery boiska trawiaste, plus jedno sztuczne. Łącznie pięć placów. Mało kto ma takie warunki, dlatego powtarzam: do wieku juniora nie było czuć różnicy. A jeśli chodzi o nasze powiązania z żużlem, to gdy zaczynaliśmy ligę makroregionalną, jeszcze jako Uczniowski Klub Piłkarski Zielona Góra, zespół połączył się z Falubazem, dzięki czemu powstał tak naprawdę piłkarski Falubaz. Zagraliśmy nawet sparing z żużlowcami, mam zdjęcie z Patrykiem Dudkiem, indywidualnym wicemistrzem świata. Dostawaliśmy też darmowe bilety na żużel, co chętnie wykorzystywałem, bo chodziłem na ekstraligę. W ogóle to jeśli w Zielonej Górze chodzi się gdzieś kibicowsko, to raczej jest to speedway. Na każdy mecz przychodzi po 15-20 tysięcy ludzi, więc nawet w piłkarskiej ekstraklasie byłby to jeden z lepszych wyników.


Który z żużlowców jest najlepszym piłkarzem?


Chyba Piotrek Protasiewicz... Tak, to taki stary wyga. Grał nawet w piłkarskich szóstkach, więc tak, najlepszy był „Protas”.


W Zielonej Górze nie tylko grałeś w piłkę, ale też bardzo mocno udzielałeś się społecznie, byłeś nawet członkiem Młodzieżowej Rady Miasta. Trudno było ci opuszczać rodzinne strony?


Sentyment na pewno jest, zwłaszcza że przez tyle lat grania w piłkę, bo byłem tam przez 7 lat w klasie sportowej, nawiązało się mnóstwo znajomości i trudno było się od tego wszystkiego odciąć, wyjechać do Warszawy i być tu samemu... Ale minęły mi tu już dwa lata, to sporo czasu. Rzeczywiście, byłem w Młodzieżowej Radzie Miasta, byłem też przewodniczącym szkoły, także udzielałem się społecznie i uważam, że w jakimś stopniu każdy powinien to robić, każdy powinien nieść pomoc.


Czego udało wam się w trakcie tej kadencji dokonać?


Szczerze mówiąc, to Młodzieżowa Rada Miasta zaczynała wtedy dopiero ruszać i – jeżeli dobrze pamiętam – mieliśmy tam dosłownie tylko kilka spotkań, na których były różne pomysły, burze mózgów, dawaliśmy swoje propozycje, dotyczące jakichś inicjatyw, wychodzących od młodzieży, ale konkretnych przykładów naszych sukcesów nie podam, bo koniec końców nie my mieliśmy w tych kwestiach decydujący głos. Zbieraliśmy się, podsuwaliśmy pomysły, ale resztą musiały się już zająć władze samorządowe. Mimo to miło wspominam tamten czas. To było fajne doświadczenie.


Do Warszawy przyjeżdżałeś przede wszystkim z myślą o piłce nożnej, czy o studiach?


To w ogóle była śmieszna sytuacja, bo na przyjazd do Warszawy namówił mnie mój brat, który miał być w Weszło. Nie do końca mu się tam ułożyło i okazało się, że w stolicy zostałem ja, a nie on. Ale gdy zdecydowałem się na Warszawę, to głównie z myślą o tym, by rozwijać się piłkarsko i od początku o tym mówiłem. Byłem na początku w innych zespołach, ale gdy przyszedłem na pierwszy trening do Piaseczna, zobaczyłem tu miejsce dla siebie, zobaczyłem, że będę mógł się tu rozwijać. Ale musiałem to jakoś połączyć ze studiami. Był to trochę wymóg ze strony rodziców. Po prostu... No, wiadomo, jak jest. Co ci będę mówił. Rodzice też woleli, żebym miał jakiś plan B. Przez rok studiowałem na Akademii Wychowania Fizycznego, ale nie wszystko poszło tam po mojej myśli, nie do końca mi się to spodobało i przeniosłem się na studia prywatne.


Wspomniałeś o bracie. To też jest dobry wariat, bo nie dość, że zjeździł autostopem pół globu, to jeszcze jest człowiekiem, który w pojedynkę zatrzymał Marsz Niepodległości.


Rzeczywiście, była taka sprawa, że oświadczył się na Marszu Niepodległości. Chyba mało komu udało się czegoś takiego dokonać, a jeszcze mniej osób mogło liczyć na pierwsze życzenia od premiera. Pomińmy tu poglądy polityczne, bo ani on, ani ja nie jesteśmy za PiS-em, ale na pewno było to dla niego fajne wyróżnienie. Zwiedził też kawał świata autostopem, a i ja byłem z nim „na stopa” na mundialu w Rosji. Świetna sprawa.


Jak się jechało? Długo czekaliście, żeby ktoś was zgarnął? Jak odbierali was kierowcy, a później mieszkańcy Rosji?


W pierwszą stronę ruszyliśmy z kolegą Mateusza do Białegostoku. Potem gdzieś pod granicą złapaliśmy stopa. Nie pamiętam dokładnie, czy od razu do samego Mińska, czy dojechaliśmy tam na dwa stopy. Pamiętam, że zgarnął nas jakiś Białorusin. Podarował nam ciepły chleb, bo okazało się, że pracuje jako dostawca w piekarni. Było przyjemnie. Do Rosji dojechaliśmy w niecałe dwie doby, w jakoś ponad 30 godzin, ale już powrót ogarnęliśmy w dobę, w nieco ponad 20 godzin, z samej Moskwy. Mega przygoda, polecam podróże autostopem. Nie ma się czego bać, bo choć mówi się, że ludzie na Wschodzie są do Polaków nastawieni mało przyjaźnie, to ja odniosłem zupełnie inne wrażenie. Zostaliśmy naprawdę miło przyjęci, a jak nocowaliśmy w Mińsku, gdzie nocleg załatwił nam ten kierowca z piekarni, to jego kolega ugościł nas nawet wódką. Ludzie byli tam bardzo pozytywnie nastawieni, a brat mówił mi, że gdy podróżował jeszcze dalej na wschód, Kazachstan itp., to tam gościnność była jeszcze większa. Ci ludzie są po prostu dobrzy.


Brat jest już po ślubie?


Cywilnym. Chcieli wziąć ślub cywilny, ale kilka dni temu zapadła decyzja, że 15 sierpnia ma być ślub kościelny i wesele. Oczywiście jeżeli pozwoli na to sytuacja, bo ze względu na koronawirusa wszystko zmienia się dość dynamicznie.


Wiem, że zapraszał na ślub premiera. Myślisz, że uda ci się walnąć lufę z Mateuszem Morawieckim?


Śmiesznie byłoby wypić kielicha z premierem, ale myślę, że go na tym ślubie jednak nie będzie... Tak, brat wysłał mu zaproszenie, ale nie wiem, czy rzeczywiście było to robione z nadzieją, że premier do niego przyjedzie. To wyszło spontanicznie, trochę przy okazji, bo brat dostał zaproszenie na expose Mateusza Morawieckiego i wpadł na pomysł, że wykorzysta okazję i zaprosi go na wesele. W końcu była to pierwsza osoba, która składała mu życzenia po zaręczynach. Ale tak, śmiesznie by było, gdyby premier faktycznie na tym ślubie się pojawił.


Gdzie w Warszawie trenowałeś przed przyjściem do Piaseczna?


Moim pierwszym punktem był Hutnik Warszawa, głównie ze względu na to, że rozglądałem się za drużynami w pobliżu mojego miejsca zamieszkania. Poszedłem tam na trening, byłem bodajże dwa albo trzy razy i nawet były chęci, żebym tam został, ale Mateusz Bondarenko, „Praszel”, czyli Mateusz Praszelik i Igor Korczakowski pogadali z trenerem Jarosławem Ludwiniakiem, on się do mnie odezwał, przyjechałem do Piaseczna na zajęcia, jeszcze wtedy u trenera Igora Gołaszewskiego, zagrałem w sparingu i jakoś bardziej mi się tu spodobało. Trener Gołaszewski powiedział, że widziałby tu dla mnie miejsce, więc nawet się nie zastanawiałem.


Jak ci się tu gra?


Dobrze. Może oczekiwałem od siebie – i nadal oczekuję – więcej, ale naprawdę mamy tu ekipę, żeby zrobić wielkie rzeczy i chyba każdy z nas widzi, że – zwłaszcza teraz, po przyjściu kilku zawodników z wyższych lig – dysponujemy dość mocną, szeroką kadrą i mamy nadzieję na coś więcej niż IV liga. Wierzę, że to się uda.


Ty akurat bardzo pokornie podchodzisz do swojej sytuacji. Nawet kiedy grałeś w drugiej drużynie, czy to w okręgówce, czy później w A-klasie, nie widać było po tobie, że traktujesz to jako zesłanie czy karę.


Jestem zdania, że kiedy dostaje się jakiekolwiek minuty, to trzeba je jak najlepiej wykorzystywać. Zawsze miałem podejście, że nawet jeśli decyzje trenerów są nie takie, jak byśmy chcieli, to trzeba zaciskać zęby i walczyć na boisku o ten pierwszy skład. Kiedy idzie się do drugiej drużyny, to właśnie po to, żeby pokazać tam, że zasługuje się na „jedynkę”. Uważam, że to zdrowe, rozsądne podejście.


Czy po przeprowadzce z Zielonej Góry do Warszawy – bo to tam cały czas mieszkasz – stolica cię nie pochłonęła? Były jakieś pokusy? Kluby, imprezy?


Staram się wszystko wypośrodkować. Nie powiem, że nie lubię pójść na imprezę. Nie będę kłamał, każdy lubi się pobawić, zwłaszcza jeśli chodzi o środowisko piłkarskie, każdy czasem potrzebuje się odstresować, ale wszystko trzeba robić z głową. Gdy o coś się gra, gdy drużyna ma nakreślone konkretne cele, to trzeba czasem z czegoś zrezygnować i w piątek wieczorem siedzieć grzecznie w domu. Dla mnie to nie jest żaden problem. A powiem ci nawet, że bardziej wolę imprezować w Zielonej Górze niż w Warszawie. Wiem, trochę to pewnie dziwne, ale naprawdę wolę imprezować właśnie tam. A ponieważ w Zielonej Górze bywam teraz bardzo rzadko, to i bardzo rzadko imprezuję.


Jakie są twoje cele piłkarskie i czy określiłeś sobie limit czasowy, że do jakiegoś konkretnego wieku musisz grać w II lidze, I lidze czy ekstraklasie, bo jak nie, to rzucasz futbol i bierzesz się za „normalną” pracę?


Rzeczywiście, miewam czasem takie gorsze chwile – bo nazywam to właśnie gorszymi chwilami – gdy zastanawiam się, czy nie zakończyć przygody z piłką, ale na szczęście szybko takie myśli odganiam. W wieku juniora czuje się chyba bardziej zewnętrzną presję, że do dwudziestego roku życia powinno się już grać w I czy II lidze, żeby ta piłka miała sens i żeby coś osiągnąć. Ok, jest to może jeden z wariantów, ale z drugiej strony mamy przykład – tu pójdę już po całości – Roberta Lewandowskiego, który za parę tygodni skończy 32 lata, jest ode mnie o te 11 lat starszy, a jest teraz w niesamowitym gazie. Nie uważam więc, żeby wiek był tu jakąś wyrocznią, bo kiedy ma się chęci, odwagę i wytrwałość, by spełniać swoje cele, to myślę, że w końcu się je spełni. Nadal mam taką nadzieję, dlatego nadal gram w piłkę.


Masz menadżera?


Coś tam się do mnie jeden menadżer odzywał, ale... No dobra, powiedzmy, że mam.


Pytam, bo twój piłkarski profil założony jest na kilku stronach – co ciekawe: niemieckich. Czy to właśnie działania menadżera?


Tak, to jego działania, bo rzeczywiście odezwał się do mnie człowiek, który dość mocno działa za naszą zachodnią granicą. Pomyślałem, że może warto spróbować. No bo czemu nie? Zawsze będzie to jakaś alternatywa.


Czwarta liga niemiecka i zbieranie szparagów?


Tak, śmiej się, a ja naprawdę dostałem propozycję, żeby próbować gdzieś w niższych ligach niemieckich, a do tego pracować na trzy zmiany. Zapytałem: „Jak to na trzy zmiany? To kiedy ja będę trenował? Będę pracował w nocy, a potem będę przyjeżdżał na zajęcia do klubu? To coś tu jest chyba nie tak, prawda? Stawiamy na pracę, a nie na piłkę?”. Mam menadżera, ale na razie to jest bardziej dodatek. Póki co dobrze mi jest w Piasecznie i nie zamierzam na razie nic zmieniać.


Jak oceniasz całe to zamieszanie w Mazowieckim Związku Piłki Nożnej? W ciągu niespełna miesiąca mieliśmy już cztery różne decyzje, dotyczące tego, jak zakończy się dla nas ten sezon... Teraz pojawiła się informacja, że Związek znów ma głosować, by jednak nie było tego Final Four w grupach północnej i południowej... Czy dla was, zawodników, to jest zrozumiała sytuacja?


Jeśli mogę powiedzieć jednym zdaniem, to dla nas jest co cyrk na kółkach. Albo nie, nie będzie jednym zdaniem. Trenujemy, odkąd tylko rząd poluzował te obostrzenia. Najpierw było to w grupach sześcioosobowych, potem w coraz większych, mieliśmy już kilkanaście jednostek treningowych i wszystkie odbywały się z myślą, że będziemy grać. A tu raz dostajemy informacje, że gramy, za chwilę, że jednak nie gramy, potem że gramy, jak rząd pozwoli, a gdy rząd luzuje obostrzenia, znów dociera do nas, że chyba jednak nie zagramy. Tak naprawdę to nie jest ani zrozumiała, ani łatwa sytuacja, bo nie wiemy, o co tu chodzi. Baraże powinny być od 10 czerwca, czyli już za kilka dni, a my nadal nie wiemy, na czym stoimy. Może się okazać, że tuż przed tym terminem powiedzą nam: „Sorry, jednak nie gracie”. Dla nas byłaby to bardzo przykra sytuacja, bo każdy z nas sumiennie trenuje, stara się, przyjeżdża na te zajęcia, daje na nich całe serducho, żeby się pokazać, a tak naprawdę nie wiemy, po co to robimy. To znaczy wiadomo, że również dla klubu i dla siebie, ale jednak chcielibyśmy mieć tu jasną sytuację. Inna sprawa, że zawodnikom trudno jest teraz planować przyszłość. Ja też nie wiem, czy jeśli ta sytuacja z koronawirusem się nie zmieni, to czy warto będzie na przykład w ogóle zostawać w Warszawie. Przecież w tej chwili trzyma mnie tu tylko trenowanie i granie w Piasecznie... Nie no, dla nas wszystkich jest to mało komfortowa sytuacja. Wierzymy jednak, że wszystko dobrze się skończy.


Nie żal wam teraz, z perspektywy czasu, punktów, które straciliśmy w meczach u siebie z outsiderami rozgrywek: Unią Warszawa i Żyrardowianką Żyrardów? Jeden punkt więcej i to inni musieliby się teraz martwić, czy te baraże będą, czy nie...


Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mi żal właśnie tych meczów... Z drugiej strony mogliśmy też nie wygrać meczu z Pilicą Białobrzegi albo – nie wiem – Błonianką Błonie, choć tam akurat poszło nam świetnie i odnieśliśmy wysokie zwycięstwo. Gdybyśmy wiedzieli, że remis z Unią może nam odebrać nadzieje na III ligę, to chyba byśmy się tam zapadli pod ziemię. No ale taka jest piłka, faworyt nie zawsze wygrywa, a i kto wtedy przypuszczał, że trafi nam się jakiś koronawirus? Ale powtórzę: liczymy na dobre rozwiązanie tej sytuacji, na to, że Związek pozwoli nam grać te baraże. Jesteśmy mocni i wierzymy, że podołamy.


Ostatnie pytanie: jak ci idzie w tym sezonie w Fantasy Premier League?


Jezu, daj spokój... Chyba po dziesiątej kolejce przestałem grać, bo w ogóle mi nie szło. Ale pamiętam, że wszedłem tam jakieś siedem czy osiem meczów później i w rywalizacji z Patrykiem, takim moim byłym kolegą klubowym, wciąż miałem więcej punktów od niego. Albo jakoś porównywalnie, mimo że przez tak długi czas nie robiłem żadnych zmian w składzie... Czyli w sumie nie było chyba najgorzej.

615 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


obraz_2024-02-15_231643161_edited.png
bottom of page