Igor Korczakowski, były zawodnik MKS-u Piaseczno, grający obecnie w pierwszoligowym Górniku Łęczna, nie miał lekkiego i przyjemnego wejścia do futbolu. O swoją pozycję musiał walczyć dość długo, znosząc między innymi "odpalenie" z Legii Warszawa czy przebijanie się przez drugie drużyny nie tylko seniorskie, ale nawet juniorskie w Piasecznie. Popularny "Kurczak" opowiedział w rozmowie z mks-piaseczno.pl, co zaprowadziło go tu, gdzie teraz jest i... upomniał się o piwo, które obiecał mu kilka lat temu jeden z naszych trenerów.
Zaczynałeś w Kosie Konstancin, ale bardzo szybko przeniosłeś się do Legii Warszawa. To była decyzja rodziców, czy byłeś wcześniej przez ten klub obserwowany i to Legia cię „wyłowiła”?
Igor Korczakowski, były zawodnik MKS-u Piaseczno, piłkarz Górnika Łęczna: Zaczęło się od tego, że z drużyną Kosy jeździliśmy na różne ogólnopolskie turnieje. W barwach tego klubu zagrałem choćby w Poznaniu na Arenie. No i gdzieś pojawiło się to zainteresowanie ze strony Legii. Nie było tak, że to ja próbowałem się tam dostać, czy że to my się tam wprosiliśmy. Ale dość szybko zamieniłem Kosę właśnie na Legię.
W Legii spędziłeś kilka lat, ale ostatecznie z ciebie zrezygnowano. Co ciekawe, z Warszawy „odpalił” cię trener Jarosław Wojciechowski, który jeszcze niedawno był dyrektorem do spraw rozwoju w MKS-ie Piaseczno.
Zgadza się, tak było. W moim ostatnim roku w gimnazjum naszym pierwszym trenerem był właśnie Jarosław Wojciechowski i tak to się wszystko potoczyło, że w Legii ze mnie zrezygnowano. No ale jestem teraz tu, gdzie jestem. Nie mogę na razie narzekać.
W Legii grałeś na innej pozycji niż w Piasecznie czy w Łęcznej, bo próbowano cię głównie na lewym skrzydle.
Tak. Zaczynałem w środku pomocy, ale gdzieś po roku poszedłem pierwszy raz na skrzydło, potem w juniorach znów wróciłem do środka i tak jest do dzisiaj. Tam się czuję najlepiej, aczkolwiek teraz, w Górniku Łęczna, znów jestem czasem próbowany na boku pomocy. Zobaczymy, co z tego będzie. Ale podchodzę do tego tak, że im więcej pozycji zaliczę, tym lepiej dla mnie, bo raz, że będę miał większą wiedzę boiskową i doświadczenie, a dwa, że zawodnik uniwersalny zawsze ma większą szansę grania.
Po pobycie w Legii przyszedłeś do Piaseczna, ale szybko odszedłeś do Polonii Warszawa. Czym to było spowodowane? Przecież w roczniku ‘98 mieliśmy drużyny na bardzo podobnym poziomie, a powiedziałbym nawet, że u nas była lepsza...
Zgodzę się, że w Piasecznie był bardzo dobry zespół, ale chciałem wtedy spróbować czegoś nowego, wejść na jeszcze wyższy poziom. W Polonii tworzyła się wówczas świetna ekipa, prowadzona przez trenera Maliszewskiego, którego bardzo cenię do dziś, jeżeli chodzi o piłkę juniorską. Jak mówiłem, była tam naprawdę dobra drużyna, co zresztą potwierdzają nasze sukcesy. Wygraliśmy Makroregion, rywalizując z takimi zespołami jak Legia czy Jagiellonia, potem pojechaliśmy na mistrzostwa Polski. Tam się jednak nie powiodło i zajęliśmy czwarte miejsce na cztery drużyny, ale jestem bardzo zadowolony z tego pobytu.
Trener Jarosław Ludwiniak, który prowadził u nas rocznik ‘98, powiedział, że po twoim przyjściu z Legii nie trzeba było odbudowywać cię piłkarsko, bo umiejętnościami zawsze się broniłeś, ale najtrudniejszym zadaniem było odbudowanie cię pod względem psychicznym. Czy to, że zostałeś stamtąd „odpalony”, naprawdę tak mocno na ciebie wpłynęło?
Na pewno, bo od małego kibicowałem i dalej kibicuję Legii, moim marzeniem było wystąpienie w pierwszej drużynie tego klubu, więc zgodzę się, że trzeba było odbudować mnie psychicznie. Takie „odpalenie” bolało, zwłaszcza że byłem wtedy dzieckiem i mocniej to przeżywałem.
W Piasecznie początkowo częściej grałeś w drugim zespole rocznika ‘98, ale trzeba przyznać, że konkurencję miałeś wówczas sporą, bo w zespole byli choćby Dominik Prusaczyk, Patryk Czarnowski, Dawid Brzeski, a na „szóstce” mógł grać także Ernest Dzięcioł. Twoja piłkarska droga trwała dość długo i na pewno nie była usłana różami.
Racja, ale na początku musiałem się w Piasecznie powolutku odbudowywać. Wiedziałem, że piłkarsko zawsze się obronię, więc byłem po prostu cierpliwy w tym, co robię. Nie powiem, że było mi łatwo. Wiadomo, że trochę zazdrościłem kolegom z mojego rocznika, którzy wciąż grali w Legii, przechodzili do innych mocnych klubów czy łapali już nawet minuty w piłce seniorskiej. Ale wydaje mi się, że właśnie ta cierpliwość zaprowadziła mnie tu, gdzie jestem, czyli na ten moment do klubu pierwszoligowego.
Porozmawiajmy trochę dłużej o roczniku ‘98 w Piasecznie. Była to drużyna galaktyczna, ale mam wrażenie, że do poważniejszego futbolu mogło – i powinno było – przebić się więcej chłopaków...
Tak jak mnie do I ligi zaprowadziła cierpliwość i determinacja, tak uważam, że wielu moim kolegom, tak z Piaseczna, jak i z Legii czy Polonii, tej cierpliwości zwyczajnie zabrakło. Niektórzy zbyt łatwo się poddawali, inni zbyt szybko nabierali przekonania, że należy im się wyższa liga... Potrzeba cierpliwości i ciężkiej pracy. Nic samo nie przychodzi.
Który z zawodników, z którymi grałeś, mógł zrobić największą karierę?
Mówimy o Piasecznie? Zdecydowanie Dominik Prusaczyk. Był regularnie powoływany na każdą konsultację kadry Mazowsza i potem juniorskich reprezentacji Polski. Szkoda, że „Domino” chyba już w ogóle nie gra w piłkę... Inni jeszcze walczą, niektórzy nawet na szczeblu centralnym, więc mam nadzieję, że wskoczą jak najwyżej.
Wejścia do seniorów też nie miałeś łatwego, bo musiałeś długo walczyć o swoją pozycję w zespole trenera Tomasza Grzywny. Jak myślisz, czym – albo którym meczem – ostatecznie go do siebie przekonałeś?
Dokładnie tego nie pamiętam, ale przypomnę, że pierwsze minuty w dorosłej piłce zbierałem jeszcze u trenera Ludwiniaka w drugiej drużynie. Do dzisiaj czekam zresztą na to obiecane piwo za utrzymanie A-klasy. Potem dopiero powoli dostawałem szansę u trenera Grzywny, wydaje mi się, że wyglądałem nie najgorzej, aż w końcu ten ostatni sezon przed przyjściem do Motoru Lublin pokazał, że jakoś w tę seniorską piłkę się wdrożyłem.
Wejście do Motoru miałeś znakomite, bo w jednym z pierwszych sparingów strzeliłeś kapitalnego gola z dystansu. Nie miałeś wątpliwości, czy będzie to dla ciebie odpowiedni klub? A może wychodziłeś z założenia, że gdy tylko pojawi się oferta z wyższej ligi, będziesz chciał odejść?
Wydaje mi się, że Motor był na tamtą chwilę bardzo dobrą opcją. Nie tylko dlatego, że grał w wyższej lidze, ale również dlatego, że z kadry Mazowsza znałem trenera Zasadę, który pracował w Lublinie. Nie odczułem jakiejś ogromnej przepaści, a w zespole miałem kilku doświadczonych zawodników z przeszłością ekstraklasową. Czułem jedynie różnicę w przygotowaniu fizycznym. No i najważniejsze było dla mnie to, że grałem, bo miałem propozycje odejścia do innych klubów, ale nie wiadomo, jak sprawy by się potoczyły, gdybym trafił gdzie indziej. Jestem zadowolony z tego, że wybrałem Motor.
Pod względem piłkarskim przeskok z czwartej do trzeciej ligi nie był może duży, ale pod względem kibicowskim na pewno wyglądało to lepiej, bo jednak Motor jest drużyną bardzo popularną, potrafiącą przyciągnąć na mecze po parę tysięcy ludzi.
To prawda. Byliśmy wtedy mocną trzecioligową ekipą i choć nie udało się awansować, kibice wspierali nas do samego końca. Na mecze regularnie przychodziło po 3-4 tysiące widzów. No ale wiadomo, że Lublin jest dużym miastem, widzieliśmy zresztą, ile osób przyszło na baraż o II ligę z Olimpią Elbląg. Wydaje mi się, że jest tu potencjał, żeby ten stadion był zapełniony jeszcze większą liczbą kibiców.
Po pobycie w Motorze trafiłeś do Górnika Łęczna, z którym awansowałeś z II do I ligi. Tutaj z kolei grywałeś w kratkę ze względu na kontuzje...
Jeżeli chodzi o mój pierwszy sezon w II lidze to uważam, że był naprawdę dobry. Kończył mi się wtedy wiek młodzieżowca i grałem naprawdę sporo. Później rzeczywiście grałem w kratkę. Trener próbował różnych rozwiązań z młodzieżowcami w składzie, ale i tak zacząłem sezon w wyjściowej jedenastce. Wydaje mi się, że fizycznie i piłkarsko wyglądałem naprawdę przyzwoicie. I wtedy przyszła wspomniana kontuzja, o której wiele osób mówiło mi, że lubi się odnawiać. Miałem miesiąc przerwy, uciekły mi cztery kolejki ligowe plus mecz pucharowy. Wróciłem, zagrałem w reszcie meczów, w tym w spotkaniu Pucharu Polski z Legią Warszawa. Po przerwie zimowej znowu odnowiła mi się kontuzja, potem przyszła pandemia, ale dokończyliśmy sezon okraszony awansem do I ligi. Rzeczywiście więcej było już gry w kratkę ze względu na formę niż takich meczów jak przed urazem.
Rozmawiałem z kilkoma trenerami, którzy cię prowadzili i mówią oni, że twoimi atutami są: lekkość biegu, lekkość gry i nieszablonowe podania. Czy te podania nie są zbyt nieszablonowe, bo liczby jakoś średnio cię bronią?
Ostatni sezon zaczynałem w wyjściowej jedenastce, czułem się bardzo dobrze, w pierwszych siedmiu kolejkach zanotowałem trzy asysty, więc nie można powiedzieć, że wyglądało to jakoś słabo. Potem przyszła kontuzja i myślę, że właśnie ona spowodowała, że się z tymi liczbami zaciąłem. Zobacz zresztą, ile grałem przed, a ile po urazie. Więcej mogę zrobić na boisku przez 65 czy 75 minut, niż wchodząc na kwadrans czy jeszcze mniej... Ale były też przyjemne chwile. Cieszę się z gola na wagę trzech punktów w meczu z Olimpią Elbląg, który po tak długim okresie bez piłki bardzo mnie podbudował. Mam nadzieję, że będę zdrowy i będę mógł jak najczęściej pomagać drużynie Górnika.
Z kim będziesz w tym sezonie rywalizował o miejsce w składzie i czy trener widzi cię na dziesiątce, ósemce, czy będziesz sprawdzany na innych pozycjach?
Ostatnio przeszliśmy z ustawienia, w którym zaczynaliśmy II ligę, czyli 1-4-5-1, na 1-4-4-2. Jedno miejsce w środku pola uciekło, więc byłem próbowany na boku pomocy. Będę walczył o miejsce w jedenastce, bo wiem, że mnie na to stać. O pozycji na placu będzie decydował trener, więc gdzie szkoleniowiec mnie wystawi, tam będę grał.
Kontrakt z Górnikiem Łęczna podpisałeś na rok. Zastanawiałeś się, co dalej? Masz wyznaczone jakieś cele, że do jakiegoś wieku musisz trafić do ekstraklasy?
Jestem jeszcze dość młody, więc na razie nie myślę o tym, co będzie w przyszłości. Mój kontrakt obowiązuje do końca sezonu 2020/2021. Wiem, na co mnie stać i wiem, jak wygląda futbol. Wystarczy dobry rok, wystarczą liczby i mogę trafić do ekstraklasy. Uważam, że stać mnie na to. Cierpliwość zaprowadziła mnie do I ligi, więc może zaprowadzić i dalej. Najważniejsze, żebym był zdrowy, bo tylko wtedy będzie można w ogóle dyskutować o jakichś planach.
Górnik Łęczna to dobry klub na wybicie się? Jest poukładany, do tego przez kilka sezonów grał w ekstraklasie, więc nadal jest dość medialny, a przy tym można tu odnieść wrażenie, że mimo wszystko jest jakby na peryferiach wielkiego futbolu...
Jak mówiłeś, Górnik ma za sobą sezony spędzone w ekstraklasie, jest zespołem znanym w polskiej piłce, więc trafiając tutaj jako młody zawodnik zrobiłem dobry krok. Można się tu skupić na samej grze i na pewno można stąd wypłynąć na szerokie wody.
Podczas jednej z ostatnich wizyt w Piasecznie powiedziałeś prezesowi Krupnikowi, że na koniec kariery wrócisz do MKS-u. Podtrzymujesz to?
Jak najbardziej tak. Chciałbym kiedyś wrócić do Piaseczna. Ale liczę na to, że nie stanie się to za szybko, a kiedy się stanie, to mam nadzieję, że MKS będzie już w wyższej lidze.
Podtrzymujesz też to, że byłbyś wówczas gotów grać tu za darmo?
Tak. Jestem na to gotowy i z przyjemnością zagram tu nawet za darmo. Tylko dajcie mi się najpierw trochę w tej piłce wybić i trochę zarobić.